Polski konsument przeglądający oferty najnowszych smartfonów czy kart graficznych w listopadzie 2025 roku często przeciera oczy ze zdumienia. Porównanie cen w warszawskim salonie z ofertą niemieckiego giganta e-commerce potrafi wywołać frustrację. Paradoks wydaje się oczywisty, bo przecież w kraju o znacznie wyższej sile nabywczej, jakim są Niemcy, ceny elektroniki użytkowej są często nominalnie niższe niż nad Wisłą.
Choć intuicja podpowiada, że w bogatszym kraju powinno być drożej, twarde prawa ekonomii i specyfika rynku technologicznego działają tutaj wbrew potocznemu myśleniu. Różnice w cenie końcowej to nie spisek producentów, lecz efekt chłodnej kalkulacji, w której główną rolę grają podatki oraz pozycja waluty.
Matematyka podatkowa, czyli VAT robi różnicę
Podstawowym winowajcą wyższych cen w Polsce jest matematyka fiskalna, z którą trudno dyskutować. Cena, którą widzimy na sklepowej półce, zawiera w sobie podatek od towarów i usług, który w Polsce wynosi 23 procent. Tymczasem za naszą zachodnią granicą stawka ta utrzymuje się na poziomie 19 procent. Te cztery punkty procentowe różnicy, przy zakupie tanich akcesoriów, są niemal niezauważalne, jednak przy flagowym sprzęcie nabierają realnego wymiaru. Kupując laptopa gamingowego za 8000 złotych, sama różnica w stawce VAT sprawia, że polski klient musi zapłacić kilkaset złotych więcej niż jego niemiecki odpowiednik za ten sam towar. To systemowa dysproporcja, która na starcie stawia polskie sklepy na przegranej pozycji w walce o najniższą cenę na europejskim rynku.
Ryzyko walutowe i bezpieczniki importerów
Kolejnym kluczowym czynnikiem, o którym rzadko mówi się w reklamach, jest stabilność waluty. Globalny rynek elektroniki rozlicza się w dolarach lub euro. Niemieccy dystrybutorzy, operujący w strefie euro, nie ponoszą ryzyka kursowego przy zakupach wewnątrzunijnych, a ich relacja do dolara jest zazwyczaj bardziej stabilna. Polscy importerzy muszą natomiast kupić towar za walutę obcą, a następnie sprzedać go za złotówki. Aby zabezpieczyć się przed nagłym osłabieniem złotego, do ceny urządzenia doliczany jest tak zwany bufor bezpieczeństwa. Jeśli kurs waluty skoczy w górę w momencie transportu towaru do magazynu pod Łodzią, dystrybutor nie może stracić. Ten mechanizm asekuracyjny, choć niewidoczny na paragonie, skutecznie podbija cenę końcową każdego procesora czy smartfona trafiającego na polski rynek.
Giganci mają taniej, czyli efekt skali i logistyka
Ostatnim elementem tej układanki jest brutalna siła nabywcza rynku niemieckiego, który jest kilkukrotnie większy od polskiego. Niemieckie sieci handlowe zamawiają u producentów z Azji czy USA wolumeny towaru liczone w milionach sztuk, co pozwala im negocjować znacznie korzystniejsze stawki hurtowe. Działa tu prosty efekt skali, gdzie marża na pojedynczej sztuce może być niższa, ponieważ zysk generowany jest przez masową sprzedaż. Dodatkowo, główne centra logistyczne wielkich korporacji technologicznych na Europę zlokalizowane są zazwyczaj w Niemczech lub Holandii. Transport towaru z Hamburga do Berlina jest tańszy i szybszy niż jego dalsza podróż do polskich centrów dystrybucyjnych. Te koszty logistyczne, choć jednostkowo niewielkie, w skali całego łańcucha dostaw sumują się do kwot, które ostatecznie pokrywa polski fan nowych technologii.

