Grudzień 2025 roku przynosi nam kolejne, niezwykle wyraźne przetasowania na szachownicy geopolitycznej Dalekiego Wschodu. Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych (US Navy) zdecydowała się na potężną demonstrację siły, rozmieszczając jednocześnie dwie grupy uderzeniowe lotniskowców na zachodnim Pacyfiku.
W rejonie, który Pekin coraz śmielej nazywa swoim „wewnętrznym podwórkiem”, operują obecnie USS Abraham Lincoln oraz stacjonujący w Japonii USS George Washington. To nie są rutynowe ćwiczenia, ale jasny sygnał wysłany w stronę Państwa Środka: Waszyngton nie zamierza oddawać pola w kluczowym dla światowej gospodarki regionie Indo-Pacyfiku.
Żelazna pięść na Pacyfiku: USS Abraham Lincoln i USS George Washington
Obecność dwóch superlotniskowców klasy Nimitz w tak newralgicznym punkcie globu to logistyczny i militarny majstersztyk, który rzadko oglądamy w czasie pokoju. USS George Washington, który niedawno powrócił do swojej bazy w japońskiej Yokosuce jako jednostka „forward-deployed”, oraz USS Abraham Lincoln, operujący w rejonie Morza Filipińskiego i Południowochińskiego, tworzą tandem o niewyobrażalnej sile rażenia. Co kluczowe, na pokładach obu jednostek stacjonują najnowocześniejsze myśliwce V generacji F-35C Lightning II.
Dla porównania, potencjał uderzeniowy zgromadzony na tych dwóch okrętach przewyższa możliwości bojowe całych sił powietrznych wielu państw europejskich. Amerykanie testują w ten sposób koncepcję „Advanced Air Wing”, integrując działania maszyn załogowych z nowoczesnymi dronami i systemami walki elektronicznej, co stanowi bezpośrednią odpowiedź na rozbudowę chińskiej floty.
Miliardy dolarów w gotowości bojowej
Patrząc na ten pokaz siły przez pryzmat finansów, liczby przyprawiają o zawrót głowy. Koszt budowy jednego lotniskowca klasy Nimitz to w przeliczeniu na dzisiejsze realia ponad 40 miliardów złotych, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Do tego należy doliczyć eskortę niszczycieli typu Arleigh Burke, krążowniki oraz skrzydła lotnicze, w których cena pojedynczego myśliwca F-35C oscyluje wokół 400 milionów złotych. Utrzymanie dwóch takich grup w rejonie operacyjnym kosztuje amerykańskiego podatnika miliony dolarów dziennie. Z polskiej perspektywy to kwoty abstrakcyjne – dzienna operacja tych dwóch grup mogłaby sfinansować roczne utrzymanie sporej części naszej brygady zmechanizowanej. Jednak dla Waszyngtonu jest to cena, którą warto zapłacić za utrzymanie status quo i drożności szlaków handlowych, którymi płynie większość światowej elektroniki.
Szachy z Pekinem i widmo eskalacji
Decyzja o skoncentrowaniu tak potężnych sił w grudniu 2025 roku nie jest przypadkowa. Analitycy wskazują na rosnące napięcie wokół Tajwanu oraz agresywne manewry chińskiej marynarki wobec Filipin na Morzu Południowochińskim. Obecność „Lincolna” i „Washingtona” ma działać jak zimny prysznic na ambicje Pekinu. Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (PLA) oczywiście nie pozostaje dłużna, wysyłając w rejon własne lotniskowce i intensyfikując loty bombowców strategicznych.
Sytuacja przypomina stąpanie po cienkim lodzie – jeden błąd w nawigacji lub nadmierna brawura pilota może doprowadzić do incydentu, który w mgnieniu oka zmieni się w otwarty kryzys. Mimo to, US Navy stawia na strategię odstraszania przez obecność, licząc, że widok dwóch pływających miast na horyzoncie skutecznie ostudzi zapał każdego potencjalnego agresora.

